czwartek, 1 stycznia 2015

#5 Mixa Baby woda oczyszczająca

Hej :)
Po ostatnich smętach stwierdziłam, że trzeba to zrównoważyć odpowiednią dawką optymizmu :) a nie ma nic bardziej optymistycznego od przypadkowo upolowanej dobrej promocji! :D a taką właśnie trafiłam wczoraj w Rossmannie. Mianowicie upolowany przeze mnie przedmiot to Mixa Baby łagodząca woda oczyszczająca bez spłukiwania



Jak widać woda przeceniona została o 6zł. Wierząc im na slowo pierwotna cena tego produktu to 12,69zł. Nie wiem, bo nie interesowalam się nim wcześniej. 



Opakowanie ma identyczne jak zwykły tonik (który również posiadam) czy np. płyn micelarny dla dorosłych. Ma też identyczną pompkę oraz bardzo podobne naklejki. 

Producent twierdzi, że stosować płyn można wszędzie, nawet na buzię dziecka (jeśli chodzi o dorosłych to również poleca do skóry wrażliwej). Dlatego też tak ważne jest, żeby woda nie drażniła.
Zapach ma bardzo przyjemny i łagodny. Taki dziecięcy :) jest tak delikatny, że nabieram pewności, iż produkt nie uczula. Oczywiście może być to złudne przekonanie, dlatego też dziecko bacznie obserwuję :) Przyznam jednak, że po przemyciu tym specyfikiem odparzeń na pupci córki, jakoś tak pupa zbladła. Przypadek? Może. A może nie :)

Konsystencję i kolor ma po prostu wody, płyn jest bardzo rzadki. I nie byloby to żadną wadą, gdyby nie fakt, iż po naciśnięciu pompki bez wyczucia, płyn nie wylatuje nam na płatek, a generalnie gdzieś w kosmos. Zawsze powtarzam sobie "następnym razem będę pamiętać, żeby płatek trzymać przyciśniety do pompki, a nie gdzieś pod nią", ale oczywiście o tym zapominam i w rezultacie całe ręce mam w toniku albo teraz w wodzie dla dzieci.
W temacie pompki dodam, że można ją przekręcić, żeby ją zablokować. Jest to szczególnie przydatne przy małych, ale już biegających dzieciach.

Woda generalnie wydaje się być wydajna - jest jej sporo (250ml), a dużo do przetarcia pupy czy buźki nie trzeba. Jednak dozownik, jak już pisałam, jest okrutny. Większość zostaje nam na ręku. Czyli spora część kosmetyku marnuje się przemywając nasze nadgarstki.

Na razie za wodą przepadam. Jest dobrą alternatywą dla mokrych chusteczek, które często podrażniają, a nie pomagają.

Myślę, że mamy małych dzieci będą z produktu zadowolone :)


poniedziałek, 29 grudnia 2014

#4 Refleksje i ogólnie nie chce mi się spać

Tyle razy obiecywałam sobie, że będę pisać na blogu. Bo chcę, przecież to nie jakiś mus. Ale chciałabym w końcu prowadzić coś od początku, przez długi środek, aż do pięknego końca, a nie jak to w przypadku wielu rzeczy rozpoczynanych przeze mnie(a blogów już na pewno): początek z wielką pompą i samotna śmierć zaraz po starcie.
Jednak... brak mi czasu. Wydawało mi się, że przecież ja nic nie robię, siedzę w domu z dziećmi (wcześniej tylko jedną córką), mam kupę czasu. A w rzeczywistości te dzieciaki są bardzo absorbujące :) mąż wraca co prawda późnymi wieczorami, ale jak już wróci i minimalnie odciąży w obowiązkach, to nie wypada powiedzieć "czekaj kotku, napiszę tylko notkę z recenzją nowej szminki, zajmie mi to chwilę, jakieś 2,5 godziny".
Dlatego piszę o takiej godzinie :) Mąż śpi, jedna córka z rodzicami na dole (pewnie też już śpi), a druga córka o dziwo pięknie śpi od jakichś 3 godzin. Ostatnie dni mniej lub bardziej marudząc czuwała do 2:00 w nocy, więc przewidująco uzbroiłam się w laptopa, wypiłam dość mocną kawę i... nie mogę zasnąć, choć powinnam korzystać z kawałka nocy ;) no, ale jak nie korzystam z możliwości snu, to chociaż cieszę się luksusem wolnej chwili i laptopa :)

Co do tytułowych refleksji.
Spojrzałam na mój ostatni wpis i pomyślałam sobie, że było to 2 i pół miesiąca temu. Niby mało. Bo co to dwa miesiące zwykłego życia. Jakieś 10 weekendów. No niby dużo, ale przecież te weekendy w większości przelatują przez palce, przynajmniej ja nie odczuwam ich jakoś szczególnie. Jednak te 2,5 miesiąca było dla mnie jak krok milowy. Tyle się wydarzyło, że te 2,5 miesiąca jest przeze mnie odczuwalne jak 2,5 roku.
Ostatni wpis pochodzi z 12 października. Dwa dni później późnym wieczorem wyszłam z gabinetu ginekologicznego zaryczana, ze skierowaniem do szpitala. Powód - podejrzenie arytmii serca u płodu.
U mojego dziecka? Przecież takie rzeczy dotykają innych ludzi, nie nas samych. O tym się tylko słyszy. Że koleżanka koleżanki. Że ciotki sąsiadka. Bo w telewizji coś mówili. Ale nie, absolutnie nie spotyka to nas i naszych dzieci.
Błąd. Dotknęło to mojej małej córeczki.
W szpitalu najpierw diagnozę potwierdzili (jednak pocieszając, że w znacznej większości przypadków arytmia po porodzie zanika), potem w kolejnym szpitalu (w perwszym nie mieli miejsc i po badaniach odesłali mnie do innego), diagnozę oddalili. Czyli ze szpitala wychodziłam z dobrymi wieściami.
Na paru kolejnych wizytach czy kontrolach w szpitalu arytmii nie było słychać praktycznie w ogóle. Mój lekarz był ciągle czujny, ale w szpitalu ignorowali "przeciez na ktg nic się nie zapisuje".
Zdążyłam nawet o tej arytmii zapomnieć.
24.11 miałam się stawić w szpitalu, 25.11 miałam mieć cesarskie cięcie. Córeczce jednak się pospieszyło i zechciała wyjść 21.11 :)
Po przetransportowaniu na salę już na położnictwie, pokarmiłam chwilę małą, a zaraz potem oddałam ją mężowi, bo chciałam, żeby spokojnie spłynęła mi najpierw kroplówka (przy trzymaniu córeczki, jakoś blokowałam rurkę). Powiedziałam wtedy "weź ją na te pół godziny, jeszcze się pewnie w nocy nakarmię". Ale byłam w błędzie. Chwilę po tych słowach przyszła lekarka, zbadała małą i od razu powiedziała, że serduszko bije nierówno i musi mi ją zabrać...
Oddali mi ją dopiero w 3 dobie. W międzyczasie wkłuli się jej w główkę, żeby podawać antybiotyk. Miała też problemy z jedzeniem. Spadało jej tętno.
Boże, jak ja się w szpitalu napłakałam...
Gdy już myślałam, że będzie w miarę dobrze, że arytmia po prostu jest, może od wrodzonego stanu zapalnego, a może zaraz minie. Po wyjściu ze szpitala po prostu znajdziemy dobrego kardiologa i będzie ok...Niestety w czwartej dobie rano dowiedziałam się, że następnego dnia zostanę z córeczką przetransportowana na specjalistyczny oddział z kardiologią dziecięcą.
Ryczałam jak bóbr. Myślałam, że zaraz obudzę się z tego koszmaru, bo przecież to nie może się dziać naprawdę!
Ale działo się naprawdę.
Jednak na kardiologii zadbali również o moje serce i nerwy i od razu zrobili USG. I pierwsza dobra i najważniejsza diagnoza: malutka nie ma wady serca! Po tych słowach liczyło się dla mnie już tylko to, żeby wyjść do domu :) I żeby pozbyć się tego nawału mleka z cycków! :P
Gdy po paru dniach wychodziłyśmy ze szpitala byłam dużo spokojniejsza. I mam nadzieję, że kontrolna wizyta na oddziale za miesiąc da już wiecej odpowiedzi, dlaczego arytmia, skąd takie wysokie enzymy sercowe i tak dalej i tak dalej :)

I napiszę to, bo czuję mus. Napiszę to do sobie i do innych, jeśli to czytają. Każdego dnia dziękujmy, że jesteśmy zdrowi, że żyjemy. Że nasze dzieci żyją i mają się dobrze. Bo zrozumiałam, że naprawdę codziennie trzeba doceniać co się ma.
W końcu to tylko arytmia, można z nią żyć i prawie w ogóle nie odczuwać :)

niedziela, 12 października 2014

#3 wyprawka dla noworodka, horror dla mamy

Rozpoczynam 34. tydzień ciąży. Już zdecydowanie bliżej niż dalej. Ostatni raz na na pewno bardzo długi okres wybrałam się z mężem do pracy.

Na początku ciąży rozwiązanie wydawało mi się tak odległe, jakby w ogóle mnie nie dotyczyło.
W połowie stwierdziłam, że z jednej strony nie mogę się doczekać, a z drugiej strony obawiam się drugiego dziecka.
Teraz, pod sam koniec, czuję, że ciąża jednak zaczyna męczyć i niech się dzieje co chce, ale niech to dziecko opuszcza mój brzuch! Szczególnie, że chce się w końcu korzystać z tej wybieranej i jakby nie patrzeć dość problematycznej wyprawki.

A właśnie, wyprawka.
Ciaża z jakiegoś powodu trwa 40tyg, ale oczywiście Marianna wyprawkę kompletować zaczęła pod koniec 7. miesiąca. Wcześniej kupowałam mnóstwo ciuszków, które i tak dalej leżą w oryginalnych opakowaniach z metkami, bo nawet nie pokwapiłam się, żeby je wyprać.
A teraz na hurra, wózek, nosidełko, apteczna wyprawka, pościel i wszystkie inne rzeczy niezbędne przy oczekiwaniu na dziecko.
A mówiłam "drugie dziecko będzie kosztować tylko sztuczne mleko, przecież wszystko mam!"  Jasne. Otóż prawda jest taka, że apetyt rośnie w miarę jedzenia.
Wózka prawie nie używałam, ale mimo tego sprzedam go za jakieś grosze, bo już mi nie odpowiada. Całe szczęście łóżeczko nie było używane w ogóle i nie zdążyło mi się znudzić (tak, tak, nasza dwuletnia córka dalej śpi z nami w lóżku, ale drugi raz błędu nie popełnię).

No dobra, koniec jęczenia.
Pochwalę się jeszcze tylko komódką, jaką wczoraj nabyłam drogą kupna internetowego. Postawię ją obok stołu z przewijakiem, będzie na najpotrzebniejsze pierdółki.

Z zakupu jestem bardzo zadowolona.

Pozdrawiam:)

poniedziałek, 7 kwietnia 2014

#01 o tym, jak ziemniak może wykończyć człowieka

Do godziny 14:00 dnia dzisiejszego przekonana byłam, że zakupy w osiedlowym sklepie samoobsługowym z niespełna dwuletnim dzieckiem to nic trudnego. Niestety po tej godzinie moja zbytnia pewność siebie legła w gruzach już na zawsze.
Chwalę hipermarkety za wynalezienie wózków, w których to niesforne dziecko można przewozić na wyznaczonym do tego krzesełku. Dziecko marudzi, ale jest okiełznane. Nie ściąga wszystkiego z półek, nie rozgniata pieczarek, nie chwyta gazet i nie ucieka. Niestety małych sklepów samoobsługowych technologia prostych, metalowych pojazdów kołowych jeszcze nie dotknęła.
No to mają rozgniecione pieczarki.

W końcu mogę korzystać z polskiego internetu w domu. Na razie mobilnego, ale ważne, że dostępnego 24h na dobę. Kiedy w swoich najskrytszych marzeniach wyobrażałam sobie tę chwilę, sądziłam, że pisać zacznę od oceniania kosmetyków (szczególnie szminek, które ubóstwiam), ale niestety.
Po pierwsze: najlepszy w mym posiadaniu aparat zostawiłam w domu (tym domu, w którym nie ma polskiego neta ;p);
Po drugie: pewna przypadłość nie pozwala mi przez parę dni malować ust...
Także niestety marzenia muszę odłożyć na później.

Wracając jeszcze do tego sklepu osiedlowego. Jak wytłumaczyć mężowi, że to 10zł, które dał mi rano, nie starczy na ziemniaki, sos, mięso mielone (a co za tym idzie i cebulę) oraz ogórek ze śmietaną? Ciężko było mu to uświadomić, ale w końcu zmniejszył oczekiwania do ziemniaków i jajek. Niestety po zakupie tych pierwszych i soczku dla dziecka (żeby w końcu skończyła krzyczeć, że chce jajko niespodziankę, na które w ogóle nie miałyśmy już kasy), na jajka (w sensie takie od kur mam teraz na myśli) już nie starczyło.
Koniec końców obiad zrobię dopiero, gdy mężuś wróci do domu, pojedzie ze mną i córką do bardziej cywilizowanego sklepu, odszuka produkty z listy zrobionej przez samego siebie i zawiezie mnie z powrotem do domu.
Reasumując: obiad będzie późno.