poniedziałek, 7 kwietnia 2014

#01 o tym, jak ziemniak może wykończyć człowieka

Do godziny 14:00 dnia dzisiejszego przekonana byłam, że zakupy w osiedlowym sklepie samoobsługowym z niespełna dwuletnim dzieckiem to nic trudnego. Niestety po tej godzinie moja zbytnia pewność siebie legła w gruzach już na zawsze.
Chwalę hipermarkety za wynalezienie wózków, w których to niesforne dziecko można przewozić na wyznaczonym do tego krzesełku. Dziecko marudzi, ale jest okiełznane. Nie ściąga wszystkiego z półek, nie rozgniata pieczarek, nie chwyta gazet i nie ucieka. Niestety małych sklepów samoobsługowych technologia prostych, metalowych pojazdów kołowych jeszcze nie dotknęła.
No to mają rozgniecione pieczarki.

W końcu mogę korzystać z polskiego internetu w domu. Na razie mobilnego, ale ważne, że dostępnego 24h na dobę. Kiedy w swoich najskrytszych marzeniach wyobrażałam sobie tę chwilę, sądziłam, że pisać zacznę od oceniania kosmetyków (szczególnie szminek, które ubóstwiam), ale niestety.
Po pierwsze: najlepszy w mym posiadaniu aparat zostawiłam w domu (tym domu, w którym nie ma polskiego neta ;p);
Po drugie: pewna przypadłość nie pozwala mi przez parę dni malować ust...
Także niestety marzenia muszę odłożyć na później.

Wracając jeszcze do tego sklepu osiedlowego. Jak wytłumaczyć mężowi, że to 10zł, które dał mi rano, nie starczy na ziemniaki, sos, mięso mielone (a co za tym idzie i cebulę) oraz ogórek ze śmietaną? Ciężko było mu to uświadomić, ale w końcu zmniejszył oczekiwania do ziemniaków i jajek. Niestety po zakupie tych pierwszych i soczku dla dziecka (żeby w końcu skończyła krzyczeć, że chce jajko niespodziankę, na które w ogóle nie miałyśmy już kasy), na jajka (w sensie takie od kur mam teraz na myśli) już nie starczyło.
Koniec końców obiad zrobię dopiero, gdy mężuś wróci do domu, pojedzie ze mną i córką do bardziej cywilizowanego sklepu, odszuka produkty z listy zrobionej przez samego siebie i zawiezie mnie z powrotem do domu.
Reasumując: obiad będzie późno.