poniedziałek, 29 grudnia 2014

#4 Refleksje i ogólnie nie chce mi się spać

Tyle razy obiecywałam sobie, że będę pisać na blogu. Bo chcę, przecież to nie jakiś mus. Ale chciałabym w końcu prowadzić coś od początku, przez długi środek, aż do pięknego końca, a nie jak to w przypadku wielu rzeczy rozpoczynanych przeze mnie(a blogów już na pewno): początek z wielką pompą i samotna śmierć zaraz po starcie.
Jednak... brak mi czasu. Wydawało mi się, że przecież ja nic nie robię, siedzę w domu z dziećmi (wcześniej tylko jedną córką), mam kupę czasu. A w rzeczywistości te dzieciaki są bardzo absorbujące :) mąż wraca co prawda późnymi wieczorami, ale jak już wróci i minimalnie odciąży w obowiązkach, to nie wypada powiedzieć "czekaj kotku, napiszę tylko notkę z recenzją nowej szminki, zajmie mi to chwilę, jakieś 2,5 godziny".
Dlatego piszę o takiej godzinie :) Mąż śpi, jedna córka z rodzicami na dole (pewnie też już śpi), a druga córka o dziwo pięknie śpi od jakichś 3 godzin. Ostatnie dni mniej lub bardziej marudząc czuwała do 2:00 w nocy, więc przewidująco uzbroiłam się w laptopa, wypiłam dość mocną kawę i... nie mogę zasnąć, choć powinnam korzystać z kawałka nocy ;) no, ale jak nie korzystam z możliwości snu, to chociaż cieszę się luksusem wolnej chwili i laptopa :)

Co do tytułowych refleksji.
Spojrzałam na mój ostatni wpis i pomyślałam sobie, że było to 2 i pół miesiąca temu. Niby mało. Bo co to dwa miesiące zwykłego życia. Jakieś 10 weekendów. No niby dużo, ale przecież te weekendy w większości przelatują przez palce, przynajmniej ja nie odczuwam ich jakoś szczególnie. Jednak te 2,5 miesiąca było dla mnie jak krok milowy. Tyle się wydarzyło, że te 2,5 miesiąca jest przeze mnie odczuwalne jak 2,5 roku.
Ostatni wpis pochodzi z 12 października. Dwa dni później późnym wieczorem wyszłam z gabinetu ginekologicznego zaryczana, ze skierowaniem do szpitala. Powód - podejrzenie arytmii serca u płodu.
U mojego dziecka? Przecież takie rzeczy dotykają innych ludzi, nie nas samych. O tym się tylko słyszy. Że koleżanka koleżanki. Że ciotki sąsiadka. Bo w telewizji coś mówili. Ale nie, absolutnie nie spotyka to nas i naszych dzieci.
Błąd. Dotknęło to mojej małej córeczki.
W szpitalu najpierw diagnozę potwierdzili (jednak pocieszając, że w znacznej większości przypadków arytmia po porodzie zanika), potem w kolejnym szpitalu (w perwszym nie mieli miejsc i po badaniach odesłali mnie do innego), diagnozę oddalili. Czyli ze szpitala wychodziłam z dobrymi wieściami.
Na paru kolejnych wizytach czy kontrolach w szpitalu arytmii nie było słychać praktycznie w ogóle. Mój lekarz był ciągle czujny, ale w szpitalu ignorowali "przeciez na ktg nic się nie zapisuje".
Zdążyłam nawet o tej arytmii zapomnieć.
24.11 miałam się stawić w szpitalu, 25.11 miałam mieć cesarskie cięcie. Córeczce jednak się pospieszyło i zechciała wyjść 21.11 :)
Po przetransportowaniu na salę już na położnictwie, pokarmiłam chwilę małą, a zaraz potem oddałam ją mężowi, bo chciałam, żeby spokojnie spłynęła mi najpierw kroplówka (przy trzymaniu córeczki, jakoś blokowałam rurkę). Powiedziałam wtedy "weź ją na te pół godziny, jeszcze się pewnie w nocy nakarmię". Ale byłam w błędzie. Chwilę po tych słowach przyszła lekarka, zbadała małą i od razu powiedziała, że serduszko bije nierówno i musi mi ją zabrać...
Oddali mi ją dopiero w 3 dobie. W międzyczasie wkłuli się jej w główkę, żeby podawać antybiotyk. Miała też problemy z jedzeniem. Spadało jej tętno.
Boże, jak ja się w szpitalu napłakałam...
Gdy już myślałam, że będzie w miarę dobrze, że arytmia po prostu jest, może od wrodzonego stanu zapalnego, a może zaraz minie. Po wyjściu ze szpitala po prostu znajdziemy dobrego kardiologa i będzie ok...Niestety w czwartej dobie rano dowiedziałam się, że następnego dnia zostanę z córeczką przetransportowana na specjalistyczny oddział z kardiologią dziecięcą.
Ryczałam jak bóbr. Myślałam, że zaraz obudzę się z tego koszmaru, bo przecież to nie może się dziać naprawdę!
Ale działo się naprawdę.
Jednak na kardiologii zadbali również o moje serce i nerwy i od razu zrobili USG. I pierwsza dobra i najważniejsza diagnoza: malutka nie ma wady serca! Po tych słowach liczyło się dla mnie już tylko to, żeby wyjść do domu :) I żeby pozbyć się tego nawału mleka z cycków! :P
Gdy po paru dniach wychodziłyśmy ze szpitala byłam dużo spokojniejsza. I mam nadzieję, że kontrolna wizyta na oddziale za miesiąc da już wiecej odpowiedzi, dlaczego arytmia, skąd takie wysokie enzymy sercowe i tak dalej i tak dalej :)

I napiszę to, bo czuję mus. Napiszę to do sobie i do innych, jeśli to czytają. Każdego dnia dziękujmy, że jesteśmy zdrowi, że żyjemy. Że nasze dzieci żyją i mają się dobrze. Bo zrozumiałam, że naprawdę codziennie trzeba doceniać co się ma.
W końcu to tylko arytmia, można z nią żyć i prawie w ogóle nie odczuwać :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz